Dzis rano zatrudnilam sie jako tzw "property manager" (ciec czyli?) i naprawialam gniazdka elektryczne i zamki w drzwiach. Przy tym walnelam sie mlotkiem po palcu i spuchlo. Wciaz boli, ale juz lepiej. Potem zatrudnilam sie jako kupujacy grzejnik do wody, bo stary sie rypl (to niesamowite swoja droga ile inforamcji zwykly numer seryjny potrafi ujawnic i ile sie mozna dowiedziec o roznych sposobach grzania wody). W zwiazku z tym, ze bylam w pracy i zglodnialam, pozwolilam sobie na kanapke z kawa z bistro baru. W zwiazku z tym, ze bylam w pracy bylam w strasznie dobrym humorze, bo nikt nie krzyczal mamamamamamamamamamamamamamamamamama!!!!!! non stop. Moglam posluchac siebie, tudziez pracy silnika w samochodzie, obie rzeczy znajduje jednakowo przyjemne. Slonce swiecilo, ludzie byli mili, uczynni.
Pozniej wrocilam do domu.
A pozniej pojechalismy na Kumon. Dzieci byly wniebowziete, bo dzis byl tort i medale (jeden dostal brazowy, drugi dostal srebrny (prawdziwy srebrny i prawdziwy brazowy!) za bardzo dobra nauke).
Ja dostalam kwiaty...(I kupon do cukierni tez!)
Nie, nie od meza i nie od przystojnego zabojczo nieznajomego.
Dostalam nagrode za rodzica! (sa nagrody za dobre uczynki, za dobra nauke, okazuje sie, ze sa i za dobrego rodzica!)
W domu podziekowalismy drugiemu rodzicomi, bo placi za edukacje...
Zaczelo sie mlotkiem, skonczylo kwiatami (a bukiet trzeba przyznac piekny...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz