Tyle rzeczy sie wydarzylo... Garaz sie palil, dzieci chorowaly, ja dostalam skwarki, likendy przelatuja jak Sw Mikolaj przez komin niewidocznie, clematis kwitnie chyba juz od dwoch tygodni, wroble zjadly cala salate, kolonia pajaczkow sie zagniezdzila na lawendzie, zrobilo sie nagle bardzo goraco... a ja chcialam napisac o butach.
Bo kupilam sobie takie z materialu na plaskiej podeszwie do biegania, zeby bylo wygodnie (a wcale tak wygodnie to na razie nie jest, nie wiem jak oni te buty robia...)
Przypomnialo mi sie jak nosilismy biale tenisowki. Po pewnym czasie biale juz nie byly takie biale, a po praniu tez jakos zolkly i to juz nie bylo to. Wiec zesmy je kreda biala smarowali. I chyba wygladaly lepiej???
I garaz sie palil. Oto dowod:
Dym czarny lecial, bo papa na dachu sie palila.
I dzielnie gasili nasi strazacy-------->
(w lewym dolnym rogu ich widac)
i byla telewizja...
i gapie sie gapili...(mozna zauwazych dumnych Hamiltonczykow, szczegolnie tych dwoch: jednego w spodniach w kratke i drugiego obok w spodniach czerwonych - bardzo sie starali zeby byc w kamerze...)
a to w lewym gornym rogu to nasz dom.
A to juz po fakcie, dzien pozniej.
A dwa dni pozniej nie bylo juz nic. Szara, naga plyta,
i nawet samochod spalony zabrali.
I to nie byl nasz garaz, jakby sie ktos pytal, ale ten obok, no prawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz