Moj sredni syn czyta obecnie "Norberta Nipkina" ("Norbert Nipkin and the Magic Riddle Stone" napisana przez Roberta McConnela), ktora wypozyczyl sobie od Emmy (Emma jest dziewczyna Aarona, a Aaron jest jakby nie bylo najstarszym bratem Jedrka), gdy w Poniedzialek Wielkanocny wizytowalismy w Toronto.
Ksiazka pisana jest wierszem stroficznym z rymami i rytmem, wiec podziwiam Jedrka, ze jako osmiolatek zabral sie za takie dzielo (choc przeszedl juz poematy Shela Silversteina, wiec moze tez dlatego tak go to wciagnelo).
Gdy wracalismy do domu pozwolilam sobie podczytywac fragmenty zerkajac Jedrkowi przez ramie do ksiazki, i nasunela mi sie dziwna refleksja. Otoz Norbert, malutki stworek, spotyka Zloga olbrzyma, ktory zjada takie malenstwa jak Norbert, i Zlog zjadlby tez i Norberta, gdyby ten nie przemowil. Trudno jesc gadajaca kolacje... (Prawdopodobnie gdyby zwierzeta mowily ludzkim glosem, wszyscy bylibysmy vegetarianinami...) Nawiazuje sie przyjazn i obietnica, ze Zlog nie zje nigdy wiecej Nipkina i powie innym Zlogom, by zrobili to samo. A Norbert obwiesci nowine Nipkinom, ze Zlogi nie sa w sumie takie zle.
Rozstaja sie jak przyjaciele, ale ani rodzice Norberta, ani rodzice Zloga nie chca im uwierzyc. Zarzucaja i jednemu i drugiemu klamstwo. Wiec rad nierad Zlog wyrusza na poszukiwanie owego tajemniczego kamienia gdzies w jakims strasznym lesie - jesli go znajdzie, i jesli rozwiaze zagadke - spelni sie jego zyczenie. Norbert jest ciekawy, czego pragnie Zlog: slawy, bogactwa, wladzy? Otoz nie. Zlog chce tylko, by rodzice mu uwierzyli. Takie samo jest zyczenie Norberta, wiec ruszaja razem w nieznane.
Doszlam do momentu gdy Norbert i Zlog przeplywaja szczesliwie w nocy przez jakies jezioro i jak male wrozki ratuja ich przed jakims stworem co mial ich tuz tuz pozrec.
Ale tak naprawde chodzi mi o to, ze przeczytalismy tyle ksiazek, w ktorych udowadnia sie nam raz po raz, ze tak naprawde nie trzeba byc wielkim bohaterem. Wystarczy wyruszyc w podroz, i wiedziec co chcemy zdobyc, a pomoc zawsze nadejdzie na czas, w momencie, gdy prawdopodobnie juz zwatpimy w ocalenie. Ze tak naprawde nie trzeba strasznie planowac, martwic sie, co bedzie, jak bedzie albo nie bedzie, ale podkasac spodnie, spodnice, wziac kij do reki, wiare, nadzieje, ufnosc, ze bedzie dobrze, i tak jak w tych wszystkich bajkach - dojdziemy tam, gdzie chcemy. Pod warunkiem oczywiscie, ze wiemy, gdzie chcemy dojsc i co chcemy osiagnac.
I na koniec zdjecia Jedrka na tle biblioteki w Hamilton (powiem w sekrecie, ze strasznie dobra kawe tam za tymi oszklonymi oknami, gdzie jest market, mozna kupic... polecam)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz